Małemu człowiekowi z samego faktu powołania go na świat należy się ze strony dorosłych opieka i poczucie bezpieczeństwa. Dziecko bez dorosłego nie przetrwa. Porzucone fizycznie i emocjonalnie, umiera. Jeśli jest nieco starsze i ma choćby nikłą pomoc ze strony innych dorosłych, udaje mu się przetrwać. Często zdarza się przy tym tak, że ten mały człowiek, postawiony w obliczu utraty rodzica i domu, pomaga przetrwać dorosłemu lub całej rodzinie. Przychodzą mi tu na myśl sytuacje, gdy najstarsza córka przejmuje na siebie obowiązki pijących rodziców i wychowuje młodsze rodzeństwo. Dzieje się to często w atmosferze ciągłych awantur, w biedzie (większość pieniędzy rodzice wydają na alkohol) i przeraźliwym poczuciu osamotnienia. Czasem to syn opiekuje się niepełnosprawną, samotną matką i musi podejmować decyzje, z którymi nie poradziłby sobie i dorosły. Przypominam sobie także nieoczywiste przyczyny dysfunkcji, która dotyka rodzinę: pamiętam więc dziewczynę, która latami musiała żyć w cieniu swojego tragicznie zmarłego brata – by zadośćuczynić straty rodzicom zamieszkała w jego pokoju, nosiła jego ubrania, żyła jego niedokończonym życiem.  Częściej dysfunkcja rodziny jest jednak bardziej prozaiczna: rozwód rodziców i dwoje dorosłych tak zapamiętałych we wzajemnej nienawiści, że całkowicie tracą z oczu swoje dzieci lub traktują je jak sojuszników w ciągnącej się wojnie przeciwko sobie – jak instrumenty, które mają pomóc im zwyciężyć. Nie dostrzegają ich strachu. Nie widzą potrzeby bezpieczeństwa i czułej bliskości.

W tych rodzinnych dramatach dzieciaki żyją latami. Uczą się jak brać na siebie odpowiedzialność za drugiego, nieporadnego dorosłego. Jak sprawować nad nim kontrolę, choć obiektywnie rzecz biorąc, kontrolować zachowań np. człowieka w czynnej psychozie się nie da. To zmienia widzenie świata i przekonanie o roli, jaką w nim pełnimy. Przypomina mi się chociażby historia mojej koleżanki, która opowiadała mi z nutą dumy w głosie, że potrafi „wyciągnąć swoją mamę z ciągu [picia] w trzy dni”. Do dziś, gdy myślę o tym, że była zmuszona nabyć tę umiejętność już jako dziecko, robi mi się nieprawdopodobnie smutno…

Tysiące ludzi w Polsce chodzi „w zbyt dużych butach”. Cierpią z powodu wyuczonej nadodpowiedzialności – odpowiedzialności za życie drugiego, dorosłego człowieka. Ciągle w lęku, że On lub Ona coś sobie zrobi: ojciec upije się do nieprzytomności i udławi własnymi wymiocinami; matka nie weźmie codziennej porcji leków przepisanych przez psychiatrę. Lęk, wstyd, samotność. Biorą na siebie ciężary, które wgniatają ich w ziemię. I niosą je w kolejny rok, w kolejny związek. To nie przypadek, że córki alkoholików często wiążą się z pijącymi partnerami. Przy tak silnie „wgranych” schematach bycia w relacji z drugim człowiekiem trudno mówić tu o jakimkolwiek wyborze.

Męczy ich nadkontrola – potrzeba ciągłego kontrolowania świata dookoła. Kontrola, choćby pozorna, daje namiastkę poczucia bezpieczeństwa, wpływu na swoje chaotyczne, trudne życie. Osoby targane pragnieniem kontrolowania innych często nie wiedzą już, gdzie kończy się drugi człowiek, a zaczynają oni sami. Jako dorośli powielają ten sposób bycia w relacji z innymi, natrętnie sprawdzając ich, wypytując, próbując zlepić się z partnerem w całość. Lecz człowiek, który nie ma za sobą podobnych doświadczeń, nie będzie godził się na te próby gwałcenia jego indywidualności i prawa do samostanowienia. Dorosłe Dziecko z Rodziny Dysfunkcyjnej nie rozumie dlaczego kolejny związek kończy się tak samo. Zastanawia się co z nim samym jest nie tak?!

To dramatyczne i głęboko niesprawiedliwe, że dzieci, którym życie odebrało normalne dzieciństwo, również jako dorośli przeżywają tego dramatyczne skutki. Odczuwają to najczęściej w nieumiejętności tworzenia zdrowych relacji z innymi, ale także z samym sobą. Czują się „niewystarczająco dobre”, zmuszają się do udawadniania całemu światu, że doskonale sobie radzą, są silne, odpowiedzialne, kontrolują życie. Wieczorami zaś zwijają się w kłębek i nie mają siły wstać spod koca. Żyją dla innych, nauczeni jak zawsze pomijać swoje własne potrzeby, nie zauważać przeżywanych emocji.

Czasami jednak ktoś dostrzega jak im trudno, jak szarpią się z sobą i innymi. Czasami sami wpadają na odpowiednią stronę w Internecie. Czasami znikąd pojawia się ta iskierka. I wtedy rozpoczynają terapię… J

Przywołane przeze mnie powyżej przykłady pochodzą z moich prywatnych doświadczeń i relacji międzyludzkich, nie zaś z praktyki zawodowej. Opisując doświadczenia pacjentów czy klientów zawsze uprzednio pytam ich o zgodę, a po jej uzyskaniu anonimizuję historię tak, by główny bohater nie mógł zostać rozpoznany przez osoby, które go znają.

Autorka tekstu: Anna Malesa